Chciałam napisać parę słów o czym jest książka, ale sama właściwie nie wiem od czego zacząć. Zasadniczo jest to historia romansu handlarza dziełami sztuki z żoną klienta. Ale romansu nietypowego bo na prośbę męża, który w ten sposób próbuje uszczęśliwić swoja umierająca żonę. Piękna Julia bowiem cierpi na białaczkę i lekarze dają jej zaledwie 3 miesiące życia. Mąż nie chcąc martwić żony ukrywa przed nią jej chorobę. Dla Luisa Bastosa kolekcjonowanie dzieł sztuki jest dobrym i ciekawym pomysłem na lokowanie pieniędzy. Jednak marszand Michel Verdano zaczyna dostrzegać zależność pomiędzy sprzedanymi Luisowi dziełami sztuki a poprawą zdrowia Julii.
Jednak książka ta nie byłaby ciekawa gdyby nie opisywane w niej dzieła sztuki. Ich losy i historie. Droga obrazu ze sztalugi artysty na ścianę kolekcjonera potrafi być długa i wyboista. O ile w ogóle dane dzieło trafi kiedykolwiek na ścianę. Ukrywane w sejfach, piwnicach, na zapleczach galerii tylko po to by uzyskać jak największą cenę. Przemycane w tubach po dywanach, kartonach z wędlinami i serami pleśniowymi, gubione, wyrzucane na śmieci aby w końcu za grube miliony zawisnąć w garderobie znudzonego milionera. Jako że zupełnie nie znam się na dziełach sztuki ani na handlu nimi, czytając książkę wielokrotnie zastanawiałam się czy takie rzeczy zdarzają się naprawdę, czy to autora po prostu poniosła wyobraźnia. Nieprawdopodobna wydawała mi się aukcja tytułowego szkicu Matisse'a i perypetie jakie musiał przejść pejzaż Moneta zanim mógł w spokoju zawisnąć na ścianie u kolekcjonera.
Książka napisana ciekawie, pełna barwnych postaci artystycznego półświatka, które maja do opowiedzenia ciekawe historie chociażby na temat Picassa i Matisse'a. Chociaż sam wątek romansu i leczniczej właściwości sztuki do mnie nie przemawia książka bardzo mi się podobała. Wprowadziła mnie w świat dla mnie zupełnie nieznany ale pociągający. Myślę że te wszystkie dzieła sztuki nic by nie znaczyły gdyby nie historie które się za nimi kryją. Sama inaczej patrze na Radość Życia Matissa. Obraz który znałam wcześniej jednak nigdy się nad nim nie zastanawiałam, nie przyglądałam mu się. Teraz patrze na ten obraz nieco inaczej chociaż daleko mi jeszcze do fascynacji Julii i jej marszanda. Myślę ze dzieła wielkiego formatu trzeba oglądać na żywo. Może wtedy faktycznie mają urok któremu trudno się oprzeć.
Ta seria czymś mnie odstrasza. Sama nie wiem czym.
OdpowiedzUsuńA ja się zastanawiam, dlaczego nie używasz polskich znaków, nie stawiasz przecinków i ciągle masz błąd w swoim opisie? Droga Koleżanko filolożko pisze się filologii.
OdpowiedzUsuńZazkakujący pomysł na wątek główny, z pewnością warta uwagi:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Czytam tak sobie Twojego bloga i dziękuję Ci za wpis
OdpowiedzUsuńoraz zapraszam także do moich recenzji książek na stronę
http://dodeski.pl
Gorąco polecam :)
Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuń